-
“Moja krew”
Ja ich słyszałem od samego początku. Głośno i wyraźnie. Zupełnie jakby w ciągle brzęczącym gdzieś radiu był specjalny potencjometr. Ale to nie o głośność chodziło – po prostu grali tak bardzo inaczej, że wystawali z ówczesnej papki dźwiękowej jak gwóźdź z deski. Takiego gwoździa nie sposób ignorować. Udawać, że go nie ma. Że nie słyszysz. Nie możesz przejść obojętnie, bo cię skaleczy!
Czyli trzeba zająć jakieś stanowisko. Ja swoje miałem – na tak i na nie. Równocześnie. Emocje i odwaga ich pokazania były obezwładniające! I ubrane w taki tekst, że za każdym razem łapał za mordę i obracał w którą chciał stronę. Ale broniłem się, bo to rozedrganie czasem trąciło mi pretensją. Poza tym – co on mi tu będzie dyktował…
I dopiero gdy usłyszałem “Moja krew” – poddałem się i właśnie wtedy wygrałem najlepsze miejsce w koloseum! Kiedy pierwszy raz usłyszałem ten utwór, poczułem się nokautowany każdym słowem. Kiedy On rozlicza się w tej porażającej litanii ni to pretensji ni to diagnozy ze światem z każdej kropli swojej krwi. Kiedy podniesionym, ale spokojnym głosem punktuje jak prokurator czytający listę oskarżenia. I nie daje oddechu i mówi dalej i dalej i niby już wszystko, ale okazuje się, że jest tego dużo więcej i że już cię nie ma, że roztarł cię między słowami tak, że długo potem zbierasz się do kupy… A później otrząsasz się, stajesz już razem z nim i pokazując palcem na bankierów, ambasadorów, generałów wołasz:
“Tak! To moja krew!!!…”
Ex Pert