II
Krztusząc się rozgoniłem chmurę dymu, a on siedział przede mną i od niechcenia grał w kółko i krzyżyk, wydrapując je szponami ze zgrzytem w szklanym blacie. Drugą ręką bawił się złotym piórem. Między nami leżała opasła teczka. Przewertowałem ją pobieżnie – wszystko się zgadzało. Wszystkie moje grzechy. Nie pominął nawet tego jak… I tego co wtedy… I tamtego… Uśmiechał się półgębkiem szczerząc zębiszcza. Miał mnie. Co tu gadać. Dym z wąskiego cygara produkował czarną, śmierdzącą siarką smużkę dymu. Obserwowałem ją w zadumie. A więc to koniec… W sumie było miło, tylko szkoda że tak krótko. Ale skoro tak, to po co jeszcze tu siedzimy? Zabłysła delikatna jak pianka na latte nadzieja. Bo niby po co tak tu siedzimy? Wyglądał jakby chciał mnie zmiękczyć przed propozycją. Żachnął się na siebie bo przegrał w kółko z krzyżykiem, zaciągnął się cygarem i wypuścił olbrzymią chmurę dymu. Na chwilę zniknął i miałem nadzieję że rozwieje się i rozpłynie wraz z nią. Ale nie – najpierw usłyszałem głos – … no chyba że założysz kapelę i nazwiesz ją Inkwizycja! – a potem wyciągnął z chmury dymu złote pióro szponem wskazując miejsce na podpis. No jasne! Cyrograf! Ale skoro tak… spojrzałem szybko na kłębiącą się chmurę – nie ma szans żeby zobaczył! I pośpiesznie dopisałem mały punkcik. A następnie klując się w palec podpisałem zamaszyście.
Nie może mi wybaczyć tego drobnego oszustwa, ale sam sobie jest winien.
Zabieramy go ze sobą na koncerty i dajemy te jego diabelskie cygara, na scenie Drut albo Ar Ti depczą mu ogon a wtedy on…
Ex Pert