V
Oszalałem na jej punkcie. Nagle odebrało mi rozum. Rzecz, której i tak nie miałem w zbytnim nadmiarze. Przestałem zwracać uwagę na cokolwiek innego. Na cokolwiek nie związane z nią. Na kogokolwiek innego. To, że wiersze, kwiaty, klejnoty i poematy (i takie tam) to była norma. Ale jako że bawiło ją to niepomiernie, że na rozkaz robię z siebie a to skowronka a to wydrę a to (tu wpisz jej aktualny kaprys) to jej oczekiwania eskalowały. A to krokodyla daj jej luby, a to głowę Jana, a to trzypi wa… Widziała moje emocje – pożądanie i zaślepienie i świetnie się tym, okrutna, bawiła. Tasowała mnie jak kalię tart i wyciągała figurę jaką chciała. Zawsze robiąc ze mnie dupka. Z upodobaniem wrzucając mnie w kompromitujące sytuacje, wymyślając i piętrząc z nudów domki z kart złożone z samych dupków. Mieszkałem w każdym z nich. Zatraciłem się zupełnie. Było mi wszystko jedno i widziałem już czarne światło zbliżającego się bezlitośnie tunelu.
I tak to trwało jakiś czas. Czas, którego nie liczyłem, a który sączył się jak dym ze zgliszcz mojego dotychczasowego życia. Nudy nie miałem. Aż czasem za tym tęskniłem. Ale równia na której balansowałem, była coraz bardziej pochyła…
Któregoś razu chyba wezbrały w niej jakieś resztki przyzwoitości (albo się znudziła?) spojrzała mi w oczy spokojnie, ze zrezygnowaną powagą i rzekła – „daj spokój, nic z tego nie będzie.” Uśmiechnęła się smutno i dodała – „… no, chyba że założyłbyś zespół i nazwał go Inkwizycja…”
Ex Pert