VII

Byłem emocjonalnie rozbity jak zabytkowa, bezcenna waza z dynastii Ming. Jak mezopotamska mozaika w zdruzgotanej czasem i stopami barbarzyńców świątyni. Jak rozwiana przez huragan wielka na cały płaskowyż kolorowa mandala… Moja wielka osobista przegrana. Klęska. Duchowy wpierdol i zagłada intelektu. Rozsypka i dezintegracja. A ego czołgało się w błocie i błagało by je dobić. Patrzyłem na świat z niedowierzaniem – jak on mógł do tego dopuścić? Jak może sobie tak teraz istnieć jakby nigdy się nie stało?! Przecież to ja! Przecież to mnie! To mi! A rzeki płyną nadal, wiatr czochra drzewa a ptaki kraczą jakby nigdy nic… Ta zdrada świata bolała niepomiernie. Uważałem, że teraz powinien otworzyć się wulkan i wybuchem pochłonąć, tsunami zmieść z powierzchni, susza wypalić aż przyjdzie ciemny mróz i zamrozi na wieki itd. itd… Uroniłem cichą łzę. Już nic nie będzie tak samo. Już nic nie będzie… Ach.. Już nic…

Jakiś obdarty menel przyglądał mi się od niechcenia, ćmił peta i misternie pluł na chodnik. Krzywił się, jakby cierpiał na mój widok. Już myślałem, że jest tak wzniosłym, tajemnym myślicielem, że przeniknął istotę spraw i cierpi wraz ze mną. Wreszcie westchnął i odezwał się szyderczo – … i pewnie teraz nieznajomy powie ci jakąś prawdę objawioną niczym Coelho, a ty przejrzysz na oczy, odnajdziesz w życiu sens. I będziesz szczęśliwy?… – Pokiwał z politowaniem głową, splunął i zaklął
– …a idź ty załóż zespół Inkwizycja…

Ex Pert

 


« VI | VIII »